Nienawiść

20160610_122106

Moja druga wizyta w Turcji. Z pobocza autostrady na przedmieściach Stambułu przemoczonego mnie zwija kierowca tira. Nie machałem nawet ręką, po prostu szedłem, wlokąc walizę, w poszukiwaniu lepszego miejsca na stopa, a woda chlupała mi w trampkach. Jeszcze nie wiedziałem, że tutaj wszystkie miejsca są dobre. Gramolę się do środka, siadam, powoli okapuję fotel i wycieraczkę, nawiew suszy mi twarz:

-Jak masz na imię?

-Jakub

-Skąd jesteś?

-Z Polski

-Skąd jedziesz?

-Z lotniska, rano przyleciałem z Tel Avivu.

Spogląda na mnie znad kierownicy:

Yahudi mi? (Jesteś Żydem?)

Ja mu, że nie, że Izrael to tylko turystycznie. Mruży oczy

-Na pewno?

-Na pewno, abi. Jakub to popularne imię w moim kraju.

-Dobrze, jak Polska to dobrze, możemy jechać. Warszawa, Lech Wałęsa. – popisawszy się wiedzą, czeka na uznanie.

  • .

Jemy lunch w arabskiej piekarni. Ja, Mahmoud i Nisreen, oboje z Syrii. Temat, jak to z Arabami, schodzi na arabski. Wszyscy, do jednego, potrafią godzinami nawijać o swoim języku: „U mnie w Aleppo na to mówi się tak.” „A u mnie w Damaszku inaczej.” „A wiesz jak w Maroku?” „A tak jest w slangu, a tak w wysokim koranicznym.” „A jak byś przetłumaczył tamto?” Kolej na mnie:

-No to powiedz, co ty w ogóle wiesz o arabskim? Wymieniam w odpowiedzi te parę słówek, rzucam, że bogaty, że zróżnicowany, że historia, że poezja – przytakują zadowoleni – kontynuuję, że semicki, że spokrewniony z hebrajskim…

-Co?! – grymas na twarzach – O czym mowa? Żadnego pokrewieństwa, oni ukradli i spokraczyli, arabski to język świętego Koranu, stary jak On sam!

Probuję się ratować, mówię, że hebrajski to Tora chyba jeszcze starsza. Dobra, dobra, przełykają to jakoś w milczeniu, razem z gorącym plackiem ze słonym białym serem. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby nie to, że oboje są po studiach lingwistycznych.

-A co ty studiowałeś?

-Politologię.

-O, politologię! To wiesz co i dlaczego dzieje się w Syrii. I co dzieje się w Palestynie… – ton robi się poważny. Kiwam głową, że tak, uśmiecham się ostrożnie:

Ale to tutaj niebezpieczny temat.

-Dlaczego niebezpieczny?

-Bo ludzie nie potrafią o tym normalnie rozmawiać. Bo z mediów dostają przekaz przesycony emocjami, i wszystko co mają do powiedzenia, to tylko te skręcone w bicz emocje – wiedziony doświadczeniem starałem się delikatnie. I tak wystarczyło. Mahmoud rzuca Nisreen krótkie spojrzenie i wstaje od stołu:

-To ja pójdę zapłacić.

  • .

W dzień słoneczny idziemy z Hebą przez starą ormiańską dzielnicę. Heba, spędziwszy większość życia w Stanach, dobijając czterdziestki ,postanowiła wrócić do domu w Syrii. Ojczyzną nie cieszyła się długo – kiedy zaczęły spadać bomby, z rodziną uciekła do Turcji. Mimo amerykańskiego paszportu, woli zostać na miejscu, daje lekcje angielskiego. W Antep jest nowa, opowiadam jej więc trochę historii. Mijamy kościół mniejszy, teraz dom kultury. Przechodzimy obok nowszego, tego wielkości katedry, wizytówki miasta, większego niż którakolwiek z historycznych świątyń muzułmańskich, dzisiaj przemianowanego na Meczet Zbawienia. Lubili ci Ormianie grać w grę „wyższa wieża – większy Bóg – patrzcie kto tu rządzi”. I mieli na to pieniądze, czym nie zyskiwali sobie przychylności sąsiadów. Budowla z końca XIX-w. nie posłużyła nawet dwóch dekad, Turcy pozbyli się ich sprawnie i skutecznie.

-A patrz, to całkiem jak z syryjskimi Żydami.

Myślę sobie, że źle się to znów skończy, ale pytam ją o ową historię. I opowiada mi ona tonem przychylnym, jak z rodzimymi Żydami obeszła się młoda Syria. I o tym, ile na tym straciła ekonomicznie, bo jakie inne wnioski możesz wysnuć, widząc teraz te nowojorskie ulice pełne jubilerskich salonów ich przebogatych potomków? Dziwię się, a mój mozg próbuje łączyć kropki: ten jej Nowy Jork, te jej włosy zakryte chustą, wiązaną bardziej w stylu żon izraelskich ortodoksów niż pobożnych muzułmanek… Pytam:

-Nie nie nie, jestem sunnitką.

Dalej jednak, że tak, mieszkała nieopodal Brooklynu, że pracowała dla żydowskich korporacji (tu o kilkugodzinnym przesłuchaniu na lotnisku w Damaszku, gdzie musiała udawać głupią twierdząc, iż nie miała pojęcia, że w Philip&Morris szefują Żydzi), że romansowała sobie nawet z kolegą z biura (tu rozmarza się lekko, wspominając, jak cięli sobie żarty o tym, kto kogo udusi podczas snu). Mogę już bez asekuracji, mówię, jak to wielu tutaj brak wyważenia, woli sprawdzenia, co kryje się za nagłówkami gazet, ale że z drugiej to rozumiem ten gniew, że Izrael nie ma czystych rąk, że mają swoje racje…

– Wiesz co, a mnie irytuje ich pieprzenie’ – przerywa mi w pół zdania – niech spojrzą najpierw, co oni robią sami sobie w Syrii, w Iraku. Niech lepiej zajmą się sobą.

  • .

Rok 2009, forum w Davos. Koniec godzinnej dyskusji na temat sytuacji w Gazie. Po wystąpieniu Szymona Peresa moderator podsumowuje dyskusję. Recep Erdoğan, wtedy jeszcze premier, chwyta go za ręką, zaczyna po angielsku:

One minute! One minute! – nie znosi sprzeciwu – One minute! You must!.

Przechodzi na turecki, nazywa siedzącego obok prezydenta Izraela mordercą, przywołuje obrazy dzieci zabitych na plaży przez izraelskie rakiety.

-Nie przerywaj mi. – nie patrzy nawet na próbującego uspokoić go moderatora. Rzuca jeszcze kilkoma cytatami i przykazaniem żydowskich pism: Nie zabijaj. Wstaje, wychodzi:

-Davos dla mnie się skończyło.’

Słynną ‚One minute speech’ pierwszy raz pokazał mi sąsiad, Kurd, określający się jako ‚trochę komunista’. Wcześniej na youtube.com wynajdywał mi nagrania z kurdyjskich wiosek zniszczonych przez turecką armię. Atatürka nazywał zbrodniarzem, nie wierzył w żadne dobre intencje rządzącej obecnie partii. Jednak wtedy, w Davos, Erdoğan został jego premierem. Jego i wielu innych. W ojczyźnie witały go wymachujące flagami Turcji i Palestyny tłumy.

Te same flagi pamiętam z lata 2014, kiedy przez Gaziantep, podobnie jak przez cały kraj, przelała się fala demonstracji przeciwko rozpoczętej właśnie w Gazie izraelskiej operacji Ochronny Brzeg. Klaksony z kolumn samochodów, wzniesione pięści, na wózkach obwoźnych sprzedawców szale z napisem ‚Wszyscy jesteśmy Palestyńczykami’ tuż obok tradycyjnych szarawarów i tanich frotowych skarpet. W tym samym czasie do miasta napływały kolejne tysiące uchodźców z syryjskiego Aleppo.

Rządząca partia zgrabnie wykorzystuje stosunki z Izraelem tak do budowy pozycji Turcji w regionie, jak własnego politycznego kapitału wewnątrz kraju, kiedy trzeba podsycając emocje i pompując religijno-narodową dumę. Dawno minęły czasy, kiedy kraj, sojusznik Ameryki, równie niezawodny, co międzynarodowo niesamodzielny, współpracował z izraelskim partnerem w każdej prawie sferze. Zachowując pewien, nieeksponowany medialnie, pragmatyzm – gospodarka, handel bronią, równoważenie wpływu Iranu – Turcja orientuje się na wschód, próbując odbudowywać wpływy na terenie starego imperium, kosztem relacji z Zachodem gra panmuzułmańskimi sentymentami.

Mógłbym wyliczać jeszcze wiele zdarzeń i rozmów. Inny kierowca, drobny anatolijski przedsiębiorca, z okazji mojej inności urządził mi w aucie wzruszającą dość przemowę o tym, jak liczy się człowieczeństwo, a nie religia i narodowość. Potem zapytał mnie, co sądzę o sytuacji Palestyny. A po zdawkowej i standardowo ostrożnej odpowiedzi, że jest skomplikowana, a po obu stronach są i źli i dobrzy, wymachując rękami nad kierownicą wykrzyczał, że Żydzi dobrymi być nie mogą, bo wrogami dobrego są z natury: wrogami świata, wrogami pokoju, wrogami człowieczeństwa. A człowieczeństwo przecież musi być najważniejsze.

20160610_121955

źródła:

http://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2013-03-27/izrael-przeprasza-turcje

http://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2016-06-29/normalizacja-stosunkow-turecko-izraelskich

Dodaj komentarz